Od dłuższego czasu miałem ochotę pojechać do Lublina na rowerze ale zawsze coś nie pasowało, brak czasu, pęd, nigdy nie można było dopasować i zaplanować ale tym razem było inaczej.
Wpadłem na pomysł kilka dni przed wyjazdem, to był poniedziałek. Zacząłem sobie planować w głowie jak, to zrobić, drogę znałem bardzo dobrze, bo samochodem jeździłem setki razy. Jak zacząłem mówić, że jadę do Lublina na rowerze, to słyszałem odpowiedzi, że nie dasz rady, że nie wierzymy, że pojedziesz itd. Powoli zacząłem ogarniać rower, przygotowanie, centrowanie kół, serwis ogólny, zakup pedałów spd i butów, planowanie co zabieram i tak dalej…
We wtorek wieczorem przeglądając FB zobaczyłem w grupie do której należę, że jest zbiórka dla dziewczynki na operację, poszedłem za ciosem i stworzyłem wydarzenie, że między innymi jadę w intencji dla tej dziewczynki https://www.facebook.com/events/2359583607648027/
i tak stworzyłem wydarzenie, zaprosiłem znajomych i całą swoją jazdę relacjonowałem filmikami.
Tydzień ułożył się bardzo dobrze i we czwartek wieczorem dokupiłem kilka rzeczy, raz jeszcze sprawdziłem rower, spakowałem plecak i poszedłem spać. Zasnąłem szybko ale kilka razy budziłem się, nie mogłem doczekać się godziny wyjazdu. Obudziłem się o 4 rano i czułem jak w brzuch kręci z nerwów. Wiem co to jest za kręcenie i wiem kiedy ustąpi. Wyjazd zaplanowany był na 5 rano.
Dystans do stadionu przy Al. Zygmuntowskich 5 – 165 km.
Kolarze taki dystans pokonują w 4 godziny. Wiedziałem, że dojadę. Planowałem, że przejadę ten dystans w 7-8 godzin, w sumie tak było z przerwami, wypadkiem, serwisem wyszło 10 godzin i teraz po kolei.

Z rana w domu trochę zagrzebałem się, poranna toaleta, kawa, naszykowanie izotonik-a na drogę, założenie butów, dopasowanie plecaka itd.
Wyjechałem o 5:15
Piątkowy poranek był piękny i chłodny, wsiadłem na rower i nogi same zaczęły pedałować jak szalone, to są emocje, adrenalina – po chwili zwolniłem i jechałem stałą prędkością 25-21 km/h w porywach do 35km/h.
Minąłem Karczew, Otwock Mały, Sobiekursk i tak sobie jechałem podziwiając widoki. Trasę którą obrałem, to tak zwana droga nadwiślańska, piękne krajobrazy, spokojna droga, nowe wyremontowane odcinki.
Drogę podzieliłem na odcinki Otwock-Maciejowice, Maciejowice-Dęblin, Dęblin-Puławy, Puławy-Lublin.
Mijam jedno rondo, drugie rondo… dojeżdżam do skrzyżowania za Dziecinowym i zastanawiam się czy nie włączyć kamerki przed skrzyżowanie, zanim tak sobie myślę wjeżdżam na skrzyżowanie i nagle widzę jak Mercedes ( granatowy) jedzie na mnie ( już wyobraziłem sobie jak lecę na maskę) ale mocniej przyśpieszyłem i zahaczył tylne koło roweru, rozwalone koło, zatrzymałem się i zszedłem do rowu, nerwy, łzy w oczach, że cały plan poszedł na marne. Dobra, myślę sobie, ściągam koło i zaczynam go wyginać na różne strony aby zmieściło się w widelcu i aby nie ocierało. Po 20 minutach udało się jakoś to koło wyprostować, wsiadam na rower i zaczynam na spokojnie analizować sytuację. Uświadamiam sobie, że facet nawet nie zatrzymał się. Dlaczego mnie nie zauważył? nie wiem. Może był jeszcze wczorajszy? Albo? Sam nie wiem.
Jadąc dalej myślę o tym aby koło wytrzymało, nie mogę zbytnio rozpędzić się, bo rowerem buja na wszelkie strony, jest dyskomfort, wszystko drga, wszystko buja, wszystko lata. Na chwilę przestałem myśleć o rowerze, zacząłem dalej oglądać i podziwiać widoki. Wiele razy jeździłem autem tą drogą, wiele razy podziwiałem ten sam krajobraz ale teraz jadę na rowerze i czuje zapachy, zapach wsi, zapach zboża, zapach siana i skoszonej trawy, tego wszystkiego nie da się poczuć siedząc w samochodzie. Teraz czuję się całością z otaczającą mnie przyrodą. Samochody wymijają mnie, raz szybciej raz wolniej, ktoś mnie zapytuje gdzie jadę i dokąd… Czas mija, kilometry mijają. Czy czuje zmęczenie? Jeszcze nie, bo to początek i teren jest płaski jak stół. W każdej chwili mogę zatrzymać się, zastanowić się, zobaczyć i poznać okolicę. Wyjechałem wcześniej nie dlatego, że bałem się, że nie zdążę dojechać, a z myślą o mniejszym ruchu. Dojechałem do woj. Lubelskiego https://www.youtube.com/watch?v=Y-vWv8d1gNU

Zrobiłem małą przerwę i wyruszyłem dalej. Do Dęblina dojechałem koło godziny 9 rano więc czas miałem bardzo dobry. Wjeżdżając do Dęblina szukałem serwisu rowerowego aby naprawić koło, bo odcinki na Lubelszczyźnie zaczynały się co raz trudniejsze, jest więcej podjazdów, a jak są podjazdy, to są i zjazdy. Przy zjazdach napędza się rower błyskawicznie więc zawsze trzeba w tym przypadku przyhamować.
https://www.youtube.com/watch?v=w97_jAhWsVE
Kiedy już się zebrałem do jazdy, to na ostatnim zakręcie dostrzegłam serwis rowerowy, pomimo porannej godziny poszedłem i o moim zdziwieniu był otwarty, ucieszyłem się. Od razu zapytałem czy jest szansa na szybką usługę. Okazało się, że rozmawiałem z samym właścicielem. Długo nie zastanawiał się, ściągnął rower miejski ze stojaka i zawiesił mój. Od słowa do słowa, opowiedziałem całą sytuację. Koło było w tragicznym stanie. Po 45 minutowym zabiegu mogłem jechać dalej. Z podziękowaniami dla Pana z NRG Rowery ( Dęblin 15P.P. Wilków 5 e-mail: malaholandia@o2.pl)






Nie tracą czasu, wskakuję na rower i zaczynam pedałować aby nadrobić stracony czas. https://www.youtube.com/watch?v=3Bv8RpAgaZM
Odcinek Dęblin-Puławy jeden z najniebezpieczniejszych odcinków. Jedzie się wzdłuż Wisły, droga wąska, samochody zasuwają dość szybko, 22 km trzeba maksymalnie skupić się i jechać ostrożnie. Odcinek malowniczy, śliczny, po jednej stronie pola, po drugiej stronie łąki, pięknie kolorowe…
https://www.youtube.com/watch?v=8BLICr27Njo
Nie zdążyłem dobrze rozpędzić się jak dojeżdżam do Puław. I takim o to sposobem z Otwocka do Puław zrobiłem ponad 100 km. W Puławach, trochę postraszyły mnie chmury, szwagierka napisała, że w Lublinie pada, pomyślałem sobie, że nie dość, że zaczynam najtrudniejszy etap, to jeszcze w deszczu. Przejechałem przez miasto i ku mojemu zdziwieniu chmury poszły bokiem. I na moje szczęście ten najtrudniejszy odcinek jechałem bez deszczu. Pierwszy podjazd i zjazd, kolejny podjazd i kolejny zjazd, kawałek płaskiego i kolejna górka… I tak do samego Lublina. Lublin też jest górzystym miastem.
Dziwne uczucie, nie jestem zmęczony, trochę czuję nogi ale zmęczenie nie czuję. Jadąc starą drogą ( teraz obwodnica i droga ekspresowa) to oglądam i podziwiam wsie przez które kiedyś jechało się. Nie daleko Lublina jest taka karczma „Bida” kiedyś tam zajeżdżałem, tym razem też postanowiłem zajechać na miskę gorących flaków i uzupełnienie płynów. Jak zwykle w karczmie jest full. Zamówiłem danie, smak nie zmienił się. Wciągnąłem wielki talerz flaków w minutę, trochę odpocząłem i pojechałem dalej.
Odcinek 15 km minął mi bardzo szybko kiedy po chwili widziałem ostatni podjazd i tabliczkę „Lublin” miłe uczucie. Jeszcze chwila i mijałem Skansen, Sławinek, jednostkę wojskową, szpital, KUL, cmentarz przy ul. Lipowej, hotel Victoria i stadion.
Cel osiągnięty. Ulga. Chwilę spędziłem na stadionie, dzięki uprzejmości Jakuba Kępy, mogłem wejść na stadion.
https://www.youtube.com/watch?v=BnxAZOiw6Rw
Teraz spokojnie mogę wracać do domu na Sławinek, gdzie czeka na mnie zniecierpliwiona gromadka dzieciaków Wiktor, Lena, Natalia, Dawid.
Widząc mnie z daleka wrzeszczą, krzyczą i biegną mi na przeciw. Podbiegają do roweru, nie zdążyłem wypiąć butów i …. bęc, leżę z rowerem na asfalcie, a Dawid zadaje pytanie jak to zrobiłem? Jak dojechałem na rowerze do Lublina? Zdziwienie pozostało…
https://youtu.be/uilqi4zfV7o
Jakie przemyślenia?
Plan był prosty, podróż na rowerze z Otwocka do Lublina (165 km) na mecz żużlowy SpedCar Motor Lublin z Włókniarzem/Częstochowa oraz w intencji i zbiórki na operacje dla Lilianki. Kibice Motoru, zorganizowali pod czas meczu zbiórkę pieniężną, kwota która została zebrana, to ponad 75 000 złotych i cały czas rośnie, cel nie został osiągnięty ale zbiórka jeszcze trwa i można wpłacać. Mam nadzieję, że chociaż trochę przyczyniłem się do tej akcji.

Zapraszam do zobaczenia całej relacji Otwock-Lublin:
https://www.youtube.com/channel/UCWTmv2taZyEgb8wNdrODzLQ/videos?disable_polymer=true